wtorek, 11 października 2011

Szczegółowa relacja

Zapraszam do lektury szczegółowej relacji z wyprawy Camino Grande autorstwa Michała:
    Francja: 
Dzień 1. i 2.       Dzień 3.      Dzień 4.      Dzień 5.      Dzień 6.      Dzień 7. i 8.
Dzień 9.             Dzień 10.    Dzień 11.    Dzień 12.    Dzień 13.    Dzień 14.

     Hiszpania:
Dzień 15.          Dzień 16.     Dzień 17.     Dzień 18.     Dzień 19.   
Dzień 20.          Dzień 21.     Dzień 22.     Dzień 23.

    Portugalia:
Dzień 24.         Dzień 25.      Dzień 26.     Dzień 27.      Dzień 28.       Dzień 29. i 30.

Dzień 29 i 30.: Lizbona - Wiedeń - Bratysława - Zakopane

Portugalia, Austria, Słowacja, Polska

29. dzień: Lizbona - Wiedeń - Bratysława
65 km

Rano po Mszy św. i śniadaniu pakujemy rowery do kartonów i parafialnym busem jedziemy na nieodległe lotnisko. Jesteśmy pełni obaw, bo rowery są słabo zapakowane i sprawiają wrażenie, że nie przetrwają lotu w całości. Kupujemy bilety na rower (po 35 Euro), odprawiamy się, nadajemy bagaż, czyli sakwy, nadajemy rowery, przechodzimy kontrolę i pakujemy do samolotu. Dla niektórych wyprawowiczów  będzie to pierwszy lot w życiu, stąd pojawia się pewne podekscytowanie.

Lot przebiega spokojnie i zgodnie z rozkładem lądujemy w Wiedniu. Czekamy, aż na taśmie pojawią się nasze bagaże. Ku zaskoczeniu wszystkich pasażerów z naszego samolotu na taśmie pojawiają się wpierw moje spodnie i bielizna, które wypadły z otwartej sakwy. Z lekkim zmieszaniem zbieram swój dobytek. Czekamy na rowery z biciem serca. Są! Pracownicy lotniska przywożą je z uśmiechem na ustach. Na szczęście rowery są całe. Skręcamy je przed budynkiem lotniska, próbujemy krótkiej jazdy i oddychamy z ulgą. Możemy jechać dalej. Dziś czeka na nas nocleg w pallotyńskim domu w Bratysławie, czyli przed nami ok. 55 km.
Jedziemy kawałek wzdłuż Dunaju piękną dróżką, która stopniowo staje się ścieżką, aż kończy się przy dopływie rzeki bez możliwości dalszej jazdy. Musimy wracać się 4 km i tracimy w ten sposób 45 min.
Dalej jedziemy już asfaltem, grzejąc non stop 30 km/h. Szybko zapada zmrok. Trochę się obawiamy, bo nie wszyscy mają sprawne światła, ale przejeżdżająca policja austriacka nie zwraca na nas uwagi.
Wjeżdżamy do Bratysławy i około 23:00 jesteśmy na miejscu.

30. dzień: Bratysława - Trstená - Zakopane
Rano jedziemy na bratysławski dworzec kolejowy. Pozytywnie zaskakuje nas poziom usług słowackich kolei, choć to tylko pociąg klasy interregio. Rowery oddajemy do specjalnego wagonu, przedziały są czyste, klimatyzowane. W Kraľovanach przesiadamy się do osobówki i powoli wtaczamy się na Orawę. Dojeżdżamy do Trsteny, a dalej już na własnych kołach do domu.

Jesteśmy zmęczeni, ale bezgranicznie szczęśliwi.
To była wspaniała przygoda. Pozostały wspomnienia na całe życie, tysiące zdjęć, a przede wszystkim przeżyć, wrażeń, widoków, spotkań, rozmyślań, oddechów i uderzeń serca...
To było czyste szaleństwo, ale dzięki Bogu wszystko się udało. Dojechaliśmy tam, gdzie planowaliśmy, wróciliśmy tak, jak planowaliśmy. Jeszcze raz: Bogu niech będą dzięki!


Trasa rowerowa 1253131 - powered by Bikemap 

Dzień 28.: Lizbona


Dziś mamy dzień bez rowerów. Rano po Mszy św. i śniadaniu ks. Wojtek odwozi nas na stację metro, kupujemy bilet dobowy i ruszamy na zwiedzanie miasta. Lizbona jest wspaniała! Pod przewodnictwem Staszka zwiedzamy najważniejsze zabytki w mieście. Najbardziej podoba mi się klasztor hieronimitów w Belém i pomnik odkrywców
Wracając do domu odwiedzamy hipermarket, żeby pozbierać kartony do zapakowania rowerów przed jutrzejszym lotem.
Wieczorem po powrocie do domu robimy wspólnie kolację i świętujemy zakończenie naszej wyprawy.

Dzień 27.: Fatima - Odivelas

Portugalia
140 km

Wyruszamy z Fatimy o 9:15 po pierwszej porannej Mszy św. Od rana jest gorąco, ale jedzie lekko, na początku dużo z górki, szczególnie za miasteczkiem Minde, położonym w uroczej dolinie. Po 30 km robimy pierwszą przerwę, a po 60 wjeżdżamy do Santarem na zakupy. W centrum miasta robimy przerwę obiadową i sjestę pod palmami. Upał robi się coraz większy. Po przerwie ruszamy, ale jedzie się ciężko. Nawet z górki jedzie się jak w gigantycznej suszarce. Po kilkunastu km robimy więc przymusowy postój w pod drzewami przy drodze. Słuchamy głośnego cykania cykad i czekamy, aż upał zelżeje.
Późnym popołudniem ruszamy w kierunku Lizbony. Na szczęście w Odivelas, w domu ks. pallotynów czeka na nas nocleg i możemy przyjechać nawet po zmroku. Po dojechaniu do przedmieść Lizbony jedziemy kawałek na skróty drogą terenową przez pola, a potem prosto na nocleg. Na miejsce docieramy ok. 23:00, ale dla miejscowych to nie jest na szczęście późna pora.
Powoli dociera do nas, że po 4 tygodniach jazdy w ten sposób osiągnęliśmy cel naszej wyprawy! Udało się dojechać do Lizbony cało, zdrowo, bez chorób, wypadków, niebezpieczeństw i złych przygód. Deo gratias.


Trasa rowerowa 1253126 - powered by Bikemap 

Dzień 26.: Figueira da Foz - Fatima

Portugalia
69 km

Wstajemy o 7:00, o 8:15 wyjeżdżamy z campingu i jedziemy w kierunku Fatimy. Na niebie pojawiają się chmurki i wieje lekki wiatr, oczywiście w plecy. Sprawnie przejeżdżamy 26 km w półtorej godziny i robimy postój w lasku. Po płaskim początku zaczynają się górki. W południe robimy zakupy w Caranguejeira robimy zakupy. Słońce wychodzi zza chmur i robi się bardzo gorąco. Po zakupach jedziemy krótki odcinek, a następnie robimy długą przerwę obiadową. Ostatnie 15 km do Fatimy wiedzie po górach. W upale to jazda jest męcząca. Dojeżdżamy na miejsce wczesnym popołudniem. Kwaterujemy się w domu pielgrzyma, zwiedzamy bazylikę, nowy kościół i otoczenie. O 18:30 uczestniczymy we Mszy św., życzliwie przywitani przez ks. Rektora. Wieczorem modlimy się w czasie procesji różańcowej.


Trasa rowerowa 1253123 - powered by Bikemap 

Dzień 25.: Vila Nova de Gaia - Figueira da Foz

Portugalia
135 km

Ponieważ wczoraj późno poszliśmy spać, dziś wyjeżdżamy też trochę później. Słońce świeci, ale nie ma upału, a wiatr znowu wieje mocno w plecy. Tuż po starcie zatrzymujemy się w parku na śniadanie. Po kilkunastu kilometrach w Espinho zajeżdżamy nad ocean, aby się wykąpać. Mimo tego, że świeci słońce, to woda jest lodowata jak w górskim potoku. Ciężko nawet moczyć nogi. Kąpiemy się więc pod natryskiem.
Troszkę zbaczamy z trasy, aby obejrzeć miasteczko Aveiro, gdyż według przewodnika "wielką atrakcją niemal całego miasteczka są elewacje domów wyłożone ceramicznymi płytkami azulejos". Trud okazuje się daremny, bo domów wyłożonych płytkami azulejo jest mniej niż we wszystkich miejscowościach mijanych po drodze.
W Mira trafiamy na uroczystości religijno-patriotyczne i obserwujemy przygotowanie do procesji przez miasto. Pod wieczór jemy kolację w lesie niedaleko Camarção i powoli szukamy noclegu. Zbliżamy się znów do oceanu, a wiatr w plecy wieje coraz silniej. Z prędkością 50 km/h pędzimy obwodnicą miasta Figueira da Foz. Szalona jazda kończy się wypięciem gitarki ukulele z bagażnika. Na szczęście instrument nie spadł z bagażnika. Po krótkiej naradzie decydujemy się przenocować na campingu.


Trasa rowerowa 1253121 - powered by Bikemap 

Dzień 24.: Valença - Vila Nova de Gaia

Portugalia
132 km

Budzimy się o 6:00 czasu miejscowego, jemy śniadanie i wyjeżdżamy o 7:00. Na początku jedziemy trochę po górkach. Ponieważ jest dziś niedziela, postanawiamy uczestniczyć we Mszy św. parafialnej w najbliższym napotkanym kościele. Taka okazja trafia się w miasteczku Ponte da Lima. Miejscowy ks. Proboszcz wita nas z wielkim przejęciem i wzruszeniem, jako wyjątkowych gości-pielgrzymów z kraju bł. Jana Pawła II. Nasza obecność budzi też wielkie zainteresowanie parafian. Po Mszy św. troszkę rozmawiamy z miejscowymi.
Kolejny przystanek na trasie to miasto Barcelos. Robimy postój obiadowy i długą siestę aż do 18:00. Wiatr niezmiennie wieje nam mocno w plecy, więc jedzie się bardzo przyjemnie. Pod wieczór dojeżdżamy do Porto. Kręcimy się długo po mieście, trochę zwiedzając i przy okazji szukając miejsca na dziki nocleg. Nie znajdujemy żadnego miejsca, więc przed północą opuszczamy Porto postanawiamy jechać dalej na południe. Nocujemy w Vila Nova de Gaia przy torach na odludziu. W nocy nasze sakwy zostają opanowane przez niezliczone zastępy małych mrówek.


Trasa rowerowa 1253119 - powered by Bikemap 

piątek, 7 października 2011

Dzień 23.: Santiago de Compostela - Valença

Hiszpania, Portugalia
124 km


Wcześnie rano opuszczamy Monte do Gozo i jedziemy na Mszę o 8:00 do katedry w Santiago de Compostela. Odprawiamy Mszę razem z małą grupą niemiecką na ołtarzu przy grobie św. Jakuba. Po Mszy spotykamy grupę pielgrzymów z Tarnowa. Po wyjeździe z miasta zatrzymujemy się na stacji benzynowej, by napompować na kamień koła w rowerach. Mamy dobre tempo, bo wiatr wieje nam w plecy. I tak będzie wiał przez kilka dni, aż osiągniemy przedmieścia Lizbony. Nie spadnie też na nas ani jedna kropla deszczu.
Przed miastem Caldas de Reis wjeżdżamy na nową obwodnicę i jedziemy imponującymi estakadami, mając wokół siebie przepiękne widoki. W Pontevedra robimy zakupy i postój i jedziemy na południe. Dziś mamy w planach nocować już w Portugalii. W O Porriño droga zmienia się w autostradę i zastanawiamy się nad jak najkrótszą trasą, by dotrzeć do Tui. Jedziemy przez dzielnicę magazynowo-przemysłową i okazuje się, że wybraliśmy najlepszą drogę. Zbliżając się do granicy portugalskiej, obserwujemy z daleka po lewej stronie kłęby ciemnego dymu unoszące się nad górami. To jakiś wielki pożar lasu. Widać też samoloty gaśnicze. W Tui zatrzymujemy się na chwilę i podziwiamy przepiękną katedrę romańską. Następnie zabytkowym mostem Gustave Eiffela przejeżdżamy do Portugalii.

Nocleg zaplanowaliśmy w przygranicznym mieście Valença. Jest późno, ale z powodu zmiany strefy czasowej jesteśmy godzinę do przodu. Spędzamy trochę czasu chodząc po zabytkowych fortyfikacjach i patrząc z góry na okolicę. Następnie trochę przypadkowo odnajdujemy piękne, nowe albuerge dla pielgrzymów Camino Portugués. Oprócz nas jest tam tylko kilka osób z Włoch i Niemiec. Przy akompaniamencie ukulele śpiewamy do późna i opowiadamy o swoich przygodach na wyprawie.


Trasa rowerowa 1253117 - powered by Bikemap 

Dzień 22.: Santiago de Compostela

Hiszpania

Dziś jest dzień bez rowerów. Spędzamy go w Santiago de Compostela. O 12:00 jesteśmy na Mszy dla pielgrzymów i mamy szczęście być okadzeni przez gigantyczną kadzielnicę botafumeiro, używaną jedynie w czasie ważniejszych i bardziej uroczystych nabożeństw. Po Mszy zwiedzamy miasto i wszystkie zabytki. Staszek z Iwoną zostają do późnego wieczora, co kończy się małym zabłądzeniem przed Monte do Gozo.
Reszta grupy wraca wcześniej, po południu, by zrobić pranie i troszkę zająć się swoimi rowerami. Wieczór spędzamy w miłym towarzystwie Polaków i Czechów.

środa, 5 października 2011

Dzień 21.: Mondoñedo - Monte do Gozo

Hiszpania
133 km

Pobudka o 6:00, śniadanie i wyjazd o 7:05. Śpieszy nam się, bo dziś chcemy dotrzeć do Santiago de Compostela. Na sam początek dnia mamy ostry podjazd pod górę na wysokość 540 m npm. Wszyscy jesteśmy mokrzy, bo mży, a potem pojawia się mgła. Zakładam kamizelkę odblaskową i zapalamy lampki rowerowe, bo widoczność we mgle jest minimalna. W Vilalbie robimy odpoczynek pod dachem i jemy drugie śniadanie. Zaraz za miastem Staszek łapie gumę w przednim kole. To dopiero pierwszy flak na całej wyprawie! W Guitiriz robimy zakupy i niedaleko za miastem zatrzymujemy się na parkingu przy drodze, by zjeść ciepły obiad z puszki. Jest bardzo zimno. Chyba tylko 15 stopni! Na skrzyżowaniu drogi N-VI i N-634 widzimy pierwszy drogowskaz na Santiago. Dalej jedziemy szybkim tempem, wiedząc, że już coraz bliżej do celu. Koło A Barciela robimy ostatni postój i pędzimy na nocleg. Na koniec jeszcze jeden podjazd, jeszcze jeden szalony zjazd z prędkością ponad 50 km/h i o 19:00 docieramy na przedmieścia Santiago. Wjeżdżamy na główny szlak prowadzący ze wschodu. Mimo, że już jest późno, spotykamy jeszcze pojedynczych pieszych wędrowców. Zgodnie z planem nocujemy w centrum młodzieżowym Monte do Gozo. Spotykamy tam głównie Polaków, ale są też pielgrzymi z innych krajów. Jemy kolację i dzień kończymy Mszą św., do której dołącza się jeszcze kilka osób. Jutro rowery idą w odstawkę, a my planujemy udajeć się do grobu św. Jakuba i spędzić cały dzień w Santiago de Compostela.


Trasa rowerowa 1253114 - powered by Bikemap 

Dzień 20.: Soto de Luiña - Mondoñedo

Hiszpania
137 km

Rekordowy dzień pod względem sumy podjazdów - prawie 2000 m. Kilka minut po wyjeździe przypominam sobie, że w albuerge zostawiłem w kontakcie ładowarkę z bateriami do GPSa. Na szczęście trzeba się wracać tylko ze 2 km, ale szkoda tych metrów podjechanych pod górę. A górek tego dnia czeka nas sporo. Pierwszy odcinek to kręta droga o profilu grzebienia. Pierwsza część dnia przebiega tradycyjnie - postój na drugie śniadanie na przystanku autobusowym koło Valdes, potem zakupy i obiad w La Caridad. Po południu zatrzymujemy się jeszcze na długo wyczekiwaną kąpiel w oceanie na plaży w Tapia de Casarego. To właściwie akt desperacko-symboliczny, niż orzeźwienie dla zmęczonych ciał, bo woda jest bardzo zimna i oprócz nas nikt inny się nie kąpie. To jest niestety ostatnia okazja do morskiej kąpieli, bo za chwilę skręcamy na południe i oddalamy się od oceanu. Za Vegadeo zaczynają się porządne góry. Z poziomu morza wjeżdżamy stromo na 440 m, by za chwilę zjechać do miasteczka Lourenzá. Oglądamy stary kościół i zastanawiamy się nad dalszą jazdą. Mamy do wyboru nocleg w Mondoñedo albo w wiosce kilkanaście kilometrów dalej, lecz na wysokiej górze. Ponieważ się ściemnia, wybieramy Mondoñedo. Najpierw szukamy schroniska. Mili miejscowi kierują nas na posterunek policji lokalnej. Posterunek jest zamknięty, ale kolejny miły pan dzwoni do policjanta, który za chwilę przybywa. Okazuje się, że w albuerge nie ma już miejsc. Na szczęście mamy namioty. Policjant kieruje nas na ustronne miejsce, gdzie między drzewami możemy się rozbić. Jest nawet kran z wodą. Znowu bardzo przydaje się znajomość hiszpańskiego. Pierwszy i jedyny raz na wyprawie przydaje się również kieszonkowy prysznic.


Trasa rowerowa 1253113 - powered by Bikemap 

Dzień 19.: La Isla - Soto de Luiña

Hiszpania
116 km


W schronisku jemy śniadanie, zaopatrujemy się w nudle Knorra, porzucone przed nami przez jakichś polskich pielgrzymów. Wyjeżdżamy o 9:00 i od razu spotykamy się oko w oko z ulewnym deszczem. Profil drogi przypomina grzebień, a więc jedziemy w górę i w dół, w górę i w dół... Powoli przestaje padać. W Villaviciosa odpoczywamy na placu w centrum miasteczka i suszymy się. Za miastem pokonujemy ponad 200-metrowy podjazd, a potem pędzimy w dół do Gijón, podziwiając olbrzymi gmach uniwersytetu Universidad Laboral, największy budynek w Hiszpanii i największy budynek uniwersytecki na świecie.
Gijón robimy zakupy w sklepie Dia i jemy obiad na brzegu Zatoki Biskajskiej nad rzymskimi termami. Z Aviles chcemy pojechać skrótem i ładujemy się w strome podjazdy. Znowu trzeba wprowadzać rowery. Zyskując kilka km tracimy dużo czasu. W okolicy Rellayo przejeżdżamy wysoką estakadą, mając nad głową autostradę w budowie. Pod wieczór zajeżdżamy do albuerge w Soto de Luiña. Jest dużo pielgrzymów, ale są jeszcze wolne miejsca na materacach. Podobnie jak poprzedniej nocy, panuje wesoła atmosfera, a najbardziej imprezują Niemcy, którzy wszystkich częstują winem.


Trasa rowerowa 1253111 - powered by Bikemap 

Dzień 18.: Polanco - La Isla

Hiszpania
121 km

Dzień jest słoneczny, ale poranek chłodny. Pobudkę robimy o 8:00, a wyjazd po 9:00. Tradycyjnie opuszczamy schronisko jako ostatni pielgrzymi, piechurzy są od kilku godzin na camino. Śniadanie jemy po przejechaniu 5 km w Vivedzie na placu w przy kościele. Obok na łące pasą się konie. Na trasie mamy lekkie góry i lekki wiatr. Dobrze się jedzie. o 12:00 jesteśmy w San Vicente de la Barquera. Robimy zakupy na obiad, a potem postój, ale bez spania. W Llanes chcemy się wykąpać, ale z powodu wiatru i fal kąpiel jest zakazana, o czym sygnalizuje czerwona flaga na maszcie. W Torriello przed Ribadesella robimy postój na kolację i naradzamy się, gdzie będziemy dziś nocować. Wybieramy schronisko w La Isla. Chcemy zjeść kolację na plaży, ale niestety nasze plany krzyżuje deszcz. Zostajemy więc w schronisku i integrujemy się z pielgrzymami za pomocą gitarki ukulele i hiszpańskiego wina. Razem z Węgrem, rowerzystami z Hiszpanii oraz rozrywkowymi Niemcami i innymi obcokrajowcami śpiewamy piosenki i opowiadamy o przygodach na camino. Z perspektywy czasu trzeba stwierdzić, że to był najprzyjemniejszy wieczór w albuerge.


Trasa rowerowa 1253105 - powered by Bikemap 

Dzień 17.: Pobeña - Polanco

Hiszpania
103 km

Cała trasa dziś przebiega dziś tradycyjnie: przez góry wzdłuż wybrzeża. Nie ma żadnych płaskich odcinków, ciągle góra-dół po stromych wzniesieniach. Co jakiś czas spotykamy pieszych wędrowców z plecakami, muszlami i kijami. Pozdrawiamy się okrzykiem Buen camino! Oprócz tego, że na trasie są same góry, wieje jeszcze mocny wiatr w twarz. Na szczęście tylko lekko pada, a w ciągu dnia deszcz ustaje. W Laredo robimy zakupy, a w Colindres jemy obiad na ciepło (z puszki). Omijamy Santander, żeby skrócić sobie drogę. Decydujemy się na nocleg w albuerge w Polcano. Przydaje się moja znajomość hiszpańskiego, by znaleźć to maleńkie schronisko (6 łóżek). Zajeżdżamy tam wieczorem i oczywiście nie ma już miejsc, ale możemy obok domku rozbić namioty i wykąpać się. Dzień kończymy niedzielną Mszą św.


Trasa rowerowa 1253097 - powered by Bikemap 

Dzień 16.: Deba - Pobeña

Hiszpania,
113 km

Wstajemy o 7:00, jemy śniadanie i wyruszamy o 8:30. Opuszczamy schronisko jako jedni z ostatnich. Zwykle na camino piesi pielgrzymi wychodzą bardzo wcześnie rano, nawet przed świtem, żeby nie iść w upale i żeby dotrzeć jak najwcześniej do schroniska. Od początku trasa jest górzysta. W ciągu tego dnia pokonamy ponad 1500 m przewyższeń! Na stacji benzynowej za Markiną-Xemein wszyscy pompujemy koła na kamień. Po 30 km robimy pierwszy odpoczynek i jemy drugie śniadanie. Przed Gerniką zdobywamy ponad 300-metrowy podjazd. W Gernice robimy kolejny przystanek, zakupy i trzecie śniadanie. Dalej czeka nas drugi duży podjazd na ponad 300 m. Na tej drodze Staszek przebija sobie nogę drutem od błotnika. Noga boli, krwawi, ale można jechać dalej. Jazda po górach jest męcząca, więc robimy długi postój na obiad i leżakowanie.

Po dwóch tygodniach jazdy mamy już ustalony w miarę stały rytm dzienny. Rano po wstaniu jemy śniadanie, następnie ok. 30 km do pierwszego postoju. W środku dnia ok. 13:00 robimy zakupy (raz dziennie) i zaraz potem obiad na ciepło z puszki. Po obiedzie jest dłuższe leżakowanie, a potem dalsze etapy z przerwą na kolacje późnym popołudniem.

Po leżakowaniu jedziemy do Bilbao. Przed miastem pokonujemy okropnie strome wzniesienie. Trzeba zejść z siodełka i wprowadzać rowery. Tracimy przez to dużo czasu i w szybkim tempie zwiedzamy Bilbao, skupiając się na Muzeum Guggenheima (z zewnątrz). Z braku czasu rezygnujemy z oglądania mostu gondolowego w Portugalete i jedziemy dalej szlakiem camino. Na nocleg dojeżdżamy do miejscowości Pobeña. Miejscowi wskazują nam, gdzie znajduje się schronisko. Zdążyliśmy w ostatniej chwili, bo właśnie zaczyna padać. Schronisko jest całe zajęte, ale pani hospitalera wskazuje nam niedaleko miejsce do spania pod portykiem przy kościele. Miejscówka wydaje się dobra - lekko na wzgórzu, osłonięte murkiem i pod dachem. Jemy kolację i kładziemy się do snu przy lekko padającym deszczu.

W środku nocy budzę się i czuję, że coś jest nie tak. Mój śpiwór jest cały mokry. Silny wiatr sprawił, że wysoki dach nie chroni już przed zacinającym z dwóch stron deszczem. Budzą się pozostali i przenosimy się pod mur, na pas suchej ziemi. Ale to nie koniec przygód. Po chwili snu budzę się znowu, słysząc okropny hałas. To sztormowy wiatr postanowił pobawić się wszystkimi naszymi rzeczami, które leżały luzem poza sakwami. W powietrzu latają więc ubrania, ręczniki, śmieci, resztki jedzenia z kolacji, naczynia i sztućce. Wszystkie przedmioty unoszą się w powietrzu i z głośnym brzękiem obijają o mury i podłogę. To wszystko w scenerii zacinającego jeszcze mocniej deszczu. To była bardzo męcząca noc.


Trasa rowerowa 1158060 - powered by Bikemap 

Dzień 15.: Biarriz - Irun - Deba

Francja, Hiszpania
105 km

Po nocy spędzonej na parkingu wstajemy wcześnie i ruszamy o 7:00. Po chwili pierwszy raz widzimy ocean! Szukamy sklepu, żeby zrobić zakupy na śniadanie. Wszystkie otwarte od 9:00. Znajdujemy Lidla, którego otwierają o 8:00, czyli za kilka minut. Czekamy więc na otwarcie. W Saint-Jean-de-Luz zatrzymujemy się w parku na śniadanie. Są stoliki, ławki, a nawet WC. Przekraczamy granicę i wjeżdżamy do Hiszpanii.

W Irun rozpoczyna się szlak Camino del Norte. W albuerge zdobywamy pierwsze pieczątki do paszportu pielgrzyma. Do tej pory naszym liderem językowym był Staszek, który spokojnie dogadywał się po francusku. Teraz pora na sprawdzenie mojej (Michał) znajomości hiszpańskiego. Pierwsza próba w albuerge przebiega pomyślnie. W przyszłości możliwość dogadania się po hiszpansku okaże się to bardzo przydatne, szczególnie, gdy pod koniec każdego dnia będziemy szukać miejsca na nocleg oraz przy robieniu zakupów. Od Irun widzimy już drogowskazy dla pielgrzymów na camino, ale nie widzimy nigdzie żadnych wędrowców. W San Sebastian spędzamy dużo czasu zwiedzając zabytki i inne atrakcje turystyczne. Za miastem czeka na nas strasznie stromy i długi podjazd na górę Igueldo (po baskijsku Igeldo). Z poziomu oceanu wjeżdżamy na prawie 350 m! Na szczęście choć słońce świeci, to nie jest upalnie. Po męczącej wspinaczce robimy sobie dłuższy odpoczynek przy parkingu. Jest cień, jest woda i WC, są też hałaśliwi tubylcy, którzy przerywają nam sen.

Po przerwie z wysokiej góry zjeżdżamy znowu do poziomu oceanu. Jedziemy przepiękną drogą po górach wzdłuż wybrzeża. Zajeżdżamy do warsztatu rowerowo-motorowego, gdzie Zbyszek wymienia popsute pedały (10 Euro). Kiedy zbliża się wieczór decydujemy się na nocleg w albuerge w Debie. Według informatora dla pielgrzymów klucz do schroniska można otrzymać w informacji turystycznej, a gdy informacja jest zamknięta, to w biurze lokalnej policji. Zaczepieni przez na rynku policjanci kierują nas do lokalnej policji. Tam miła pani policjantka stempluje nasze paszporty pielgrzyma, kasuje po 5 Euro, daje klucz i tłumaczy, jak trafić do schroniska, które na czas wakacji ulokowano w szkole. Szkoła położona jest na zboczu góry wysoko nad miastem. Na szczęście nie trzeba podjeżdżać drogą, lecz eleganckimi windami.

W schronisku jest sporo ludzi, ale nie ma tłoku. Jest za to pralka, z której korzystamy. Po dwóch tygodniach mało kto z nas ma jeszcze jakieś świeże ciuchy. Wśród pielgrzymów z wielu krajów spotykamy trzy Polki, z którymi umawiamy się wieczorem na Mszę św. Po rozlokowaniu się w szkole zjeżdżamy windami do miasta na kolację. Znajdujemy turecki kebab bar i tam najadamy się do syta za 8 Euro.
Przed północą spotykamy się na Eucharystii, a potem kładziemy się do łóżek. Po tylu nocach spędzonych na ziemi proste łóżko piętrowe wydaje się wielkim luksusem.


Trasa rowerowa 1158047 - powered by Bikemap 

Dzień 14.: Lourdes - Biarriz

Francja
162 km

Rano po Mszy św. i śniadaniu jedziemy do sanktuarium. Zwiedzamy wszystko, modlimy się i ruszamy w kierunku oceanu. Wyruszamy późno, bo dopiero o 12:00, a dziś planujemy pokonać najdłuższy odcinek dzienny. Na szczęście droga prowadzi prawie cały czas w dół, choć lekko pod wiatr. Jedziemy ze średnią prędkością na długim dystansie 23 km/h. Robimy długie skoki po 50 km. W Billère zajeżdżamy do pizzerii, która jest akurat otwarta, ale właśnie zamknięta, tzn. nie przyjmuje zamówień. Jedziemy więc dalej i w Lons  (za Pau) jemy w Macu. Zaraz obok wpadamy do Decathlonu na szybkie zakupy. Okazuje się, że mimo święta narodowego, wszystkie duże sklepy są otwarte, więc niepotrzebnie kupowaliśmy wczoraj jedzenie na zapas. Po kolejnych 50 km robimy godzinny postój w Ramous przy torach kolejowych. Za Peyrehorade zjeżdżamy z głównej drogi i jedziemy uroczą trasą wzdłuż rzeki Gaves réunis i Adour. Po 125 km robimy ostatni dłuższy odpoczynek na brzegu. Późnym wieczorem dojeżdżamy do Bayonne. Pora rozglądać się za miejscem do spania. W tych poszukiwaniach przejeżdżamy Anglet i docieramy do Biarriz. Ciężko znaleźć kawałek placu na dziki biwak. Na camping nas nie wpuszczają, bo jest już za późno i pani zajmuje się obsługą baru. Krążenie nocą po mieście kończy się pomyślnie. Znajdujemy zaciszne miejsce do spania na parkingu przy małym jeziorku Lac Marion. Parking jest otoczony wysokim żywopłotem, więc możemy się rozkładać poza widokiem przechodniów. Nad ranem okazuje się, że oprócz nas jeszcze trzech innych kierowców wybrało ten parking na swój nocleg. Tego dnia przejechaliśmy najdłuższy odcinek - ponad 160 km! A przecież wyjechaliśmy dopiero w południe.


Trasa rowerowa 1158040 - powered by Bikemap 

Dzień 13.: Auch - Lourdes

Francja
98 km

W nocy pada deszcz. Na szczęście śpimy pod dachem. Ale niestety rano nie przestaje i ruszamy w deszczu. Na początku są małe górki, a potem cały czas po płaskim, choć pod górę. Ciężko się jedzie w deszczu. W Mirande po 30 km robimy postój w centrum miasteczka pod arkadami. Gotujemy wodę i pijemy kawę/herbatę, żeby się rozgrzać, bo oprócz tego że pada, jest też chłodno. W miasteczku trwają przygotowania do jutrzejszego święta narodowego. Choć droga prowadzi lekko pod górę, to jedziemy dobrym tempem i już ok. 15:00 jesteśmy w Tarbes po przejechaniu 75 km. Deszcz przestaje padać, choć tego dnia jeszcze nas mocno zmoczy. Zatrzymujemy się na krótki obiad w Macu. Potem już tylko 20 km i o 17:00 jesteśmy na przedmieściach Lourdes. Przed miastem znowu zaczyna padać i to bardzo obficie, czyli oberwanie chmury. Ponieważ jutro jest dzień świąteczny, robimy zakupy na zapas w Leclercu - na dzisiejszą kolację i na cały kolejny dzień. Dziś mamy nocleg w domu Polskiej Misji Katolickiej na obrzeżach miasta. Wieczorem po Mszy jedziemy busem do sanktuarium na procesję światła.


Trasa rowerowa 1158024 - powered by Bikemap 

wtorek, 4 października 2011

Dzień 12.: Cahors - Auch

Francja
135 km

Zgodnie z planami wstajemy przed świtem, tzn. o 5:30 i szybko już o 6:00 ruszamy w drogę. Przejeżdżamy przez urokliwe, śpiące miasto Cahors. Jest chłodno i wszystko wskazuje na to, że upałów dziś nie będzie. Tuż za miastem na rozwidleniu dróg robimy postój śniadaniowy, przyglądając się słońcu wschodzącemu nad wysokim kolejowym wiaduktem. Pierwsze 50 km do miejscowości Lafrançaise jedziemy po ostrych wzniesieniach. Po drodze zatrzymujemy się na chwilkę obejrzeć kościół w Castelnau-Montratier. Za Lafrançaise decydujemy się na postój obiadowy i leżakowanie nad rzeką Tarn. Opieram rower o spróchniały pień drzewa i wyciągam mój jaskrawy czerwony śpiwór do suszenia. Nie zauważam, że w drzewie jest gniazdo os, które wylatują całą eskadrą, by bronić swojego terytorium przed intruzami. Krótka walka kończy się trzema użądleniami - ja dwa razy (w głowę i w kostkę) i Iwona raz. Na szczęście poza bólem i obrzękiem nie ma większych konsekwencji. W związku z przeżyciem silnego szoku postanawiamy dłużej odpocząć, choć dzień nie jest upalny.

Po przejechaniu rzeki Tarn krajobraz wypłaszcza się i wzrasta tempo naszej jazdy. Formujemy peleton i pędzimy z dobrą prędkością przez 50 km. Słońce wychodzi na moment zza chmur, ale szybko znika. Planujemy dojechać do Auch. Kiedy wydaje się, że cel jest już blisko, za Mauvezin zaczyna się męczarnia. Profil drogi z płaskiej prostej zmienia się w grzebień. Jedziemy ostro w górę, żeby po chwili szybko zjechać. I tak przez cały czas. Niektóre podjazdy są tak strome, że trzeba wprowadzać rowery. To strasznie męczące, tym bardziej, że mamy za sobą ponad 100 km. Jesteśmy głodni, zmęczeni i marzymy tylko o noclegu. Dojeżdżamy do Auch w chwili, gdy zaczyna kropić. Po chwili lekki deszcz zmienia się w szaloną burzę, ale my na szczęście jesteśmy już pod dachem. Nocujemy na campingu, ale nie rozbijamy namiotów. Miła pani gospodarz, która przyzywamy przez telefon, pozwala nam spać pod wiatą przy campingowym barze. Poza tym, że nie pada nam na głowę, to mamy na całą noc kontakty i można podładować wszystkie baterie (telefon, GPS, aparat, MP3).



Trasa rowerowa 1158012 - powered by Bikemap 

Dzień 11.: Argentat - Cahors

Francja
113 km


Pobudkę robimy o 8:00 i o 9:30 wyjeżdżamy. Świeci słońce! Cieszymy się, ale gdy później temperatura w cieniu zbliży się do 40 stopni, nie będziemy już tacy zadowoleni. Jedziemy doliną rzeki Dordogne, a więc jest płasko i lekko w dół. Góry chronią nas od wiatru, więc pędzimy naprawdę szybko, a dokoła podziwiamy przepiękne widoki. Obok nas płyną od czasu do czasu kajakarze. W Brivezac zatrzymujemy się na chwilę w uroczym romańskim kościółku z XII wieku. Potem w Bretenoux oglądamy stare drewniane domy i uzupełniamy zapasy wody ze starej studni. Po niecałych 40 km kończy się sielanka i rozpoczyna się poważny podjazd - 270 m za jednym zamachem. Upał nie jest naszym sprzymierzeńcem, szukamy więc miejsca w cieniu na dłuższy postój. Zatrzymujemy się w sadzie otoczonym kamiennym murkiem na Mszę i leżakowanie. Towarzyszy nam głośne cykanie cykad.

Dalej w upale jedziemy do Gramat. Trochę krążymy po mieście, żeby znaleźć sklep, żeby zrobić codzienne zakupy. Niektóre uliczki są tak strome, że musimy zejść z siodełka i prowadzić rowery. Upał robi się nie do wytrzymania, więc po przejechaniu kilku kilometrów górzystą trasą robimy kolejny długi odpoczynek w cieniu pod drzewami. Ruszamy dopiero po 18:00, a na liczniku dopiero 64 km. Na szczęście przed nami jeszcze tylko kilkanaście km męczarni po wzniesieniach. W Labastide-Murat robimy jeszcze krótkie zakupy na kolację. Podczas naszych zakupów rower Grześka otrzymuje znienacka cios drzwiami do sklepowego zaplecza i pada z łoskotem na francuski bruk. Pierwsze oględziny są optymistyczne i dopiero na trasie ujawnia się skrzywienie łańcucha. Łańcuch zostaje skrócony o jedno ogniwo i można jechać dalej. Gdy upał odchodzi wraz z zachodzącym poetycko słońcem, jazda robi się bardzo przyjemna. Tym bardziej, że ostatnie 33 km tego dnia będziemy jechać tylko w dół, z czego ostatnich 5 km to szaleńcza jazda z prędkościami powyżej 50 km/h w zapadających powoli ciemnościach. Na szczęście słońce w tej szerokości geograficznej i o tej porze roku zachodzi po 21:30, więc dzień jest długi. W tak pięknych okolicznościach przyrody zajeżdżamy nocą do Cahors. Miasto jest bardzo ciekawie położone na półwyspie utworzonym przez zakole rzeki Lot. Jedziemy w ciemno nad rzekę, by znaleźć miejsce na dziki nocleg. Za torami kolejowymi znajdujemy od razu idealną miejscówkę. Walające się śmieci wskazują, że miejscowi lubią tu imprezować. Po szybkiej kąpieli w rzece w egipskich ciemnościach kładziemy się na trawie do snu bez rozbijania namiotów. Jutro postanawiamy wstać przed świtem, by jak najdłużej jechać przed nastaniem męczącego upału.


Trasa rowerowa 1158011 - powered by Bikemap 

Dzień 10.: Pontgibaud - Argentat

Francja
140 km

Ranek znowu zaczyna się deszczowo. Jedziemy bardzo ładną trasą, podziwiając z daleka wulkany, w tym najsłynniejszy Puy de Dôme - symbol regionu Owernia. Znowu wjeżdżamy na wysokość ponad 900 m npm. Po 30 km koło La Cabane robimy pierwszy postój na eleganckim parkingu leśnym. Są stoliki, jest śmietnik, chciałoby się jeszcze kranu z wodą. Droga jest kręta i górzysta. Tego dnia zrobimy w sumie ponad 1300 m podjazdów.

Po południu pogoda się poprawia i nawet wychodzi słońce. Obiad jemy w Macu, choć Staszek nie jest z tego powodu zadowolony. Na koniec dnia czeka nas bardzo miła niespodzianka: zjazd o różnicy wysokości 360 m jednym ciągiem! W blaskach zachodzącego słońca pędzimy w dół na złamanie karku, hamując gwałtownie na ostrych zakrętach. Szukamy noclegu w Argentat, oczywiście na campingu, bo jest miło i tanio. Miasteczko jest położone w głębokiej dolinie nad rzeką Dordogne, przy sztucznym jeziorze, między wysokimi górami. Zupełnie jak zielone wzgórza nad Soliną.


Trasa rowerowa 1158003 - powered by Bikemap 

Dzień 9.: Vichy - Pontgibaud

Francja
72 km


Rano długo szykujemy się do wyjazdu. Na niebie wiszą ciemne chmury i kropi deszcz. Do tego odczuwamy trudy poprzedniego dnia i mamy raczej słabe humory. Zapada wspólna decyzja: musimy nadrobić trochę kilometrów i podjechać pociągiem. Na dworcu kolejowym w Vichy szukamy dogodnych połączeń, aby nadrobić jeden dzień. Niestety, ceny za przejazd pociągiem okazują się kosmiczne i rezygnujemy z tego pomysłu. Postanawiamy jechać dalej na dwóch kółkach, co niestety wiąże się ze zmianą planów. Rezygnujemy z przejazdu wysokimi przełęczami Masywu Centralnego. Ominie nas także spotkanie przez dwa dni wyścigu Tour de France. Opracowuję nową trasę dojazdu do Lourdes w 5 dni.

Zwiedzamy szybko miasto Vichy i jedziemy dalej. Na szczęście niebo się lekko rozpogadza i przestaje padać. Jest już koło południa, a my dopiero zaczynamy jazdę. Dziś nie uda nam się nabić dużo kilometrów. Początek drogi jest płaski, ale przed nami widać z daleka góry. Sprawnie dojeżdżamy do Riom. Miasto jest pięknie położone na górze, co nie dziwi, bo jesteśmy w Owernii, czyli w krainie wygasłych wulkanów. Robimy zakupy i po kilku kilometrach ok. 15:30 w miasteczku Marsat robimy postój obiadowy w parku koło merostwa. Rozpoczyna się bardzo długi podjazd. W sumie ok. 600 m! Po drodze zatrzymujemy się w uroczym miasteczku Volvic. Trudy podjazdów rekompensują nam przepiękne widoki na świat pod nami. To jest kraina wulkanów i zaczynają się prawdziwe góry. Całkiem sprawnie udaje nam się wjechać na wysokość 934 mnpm. A potem jest już tylko długi zjazd i zatrzymujemy się na noc na campingu municypalnym w Pontgibaud.


Trasa rowerowa 1157971 - powered by Bikemap 

Dzień 8.: Taizé - Vichy

Francja
140 km

W Taizé spędziliśmy cały dzień i to była dobra decyzja, bo pogoda popsuła się. Lało przez cały dzień, a nawet przyszła burza z piorunami. Staszek, Zbyszek, Grzesiek i Iwona pojechali do Cluny zwiedzać romańskie zabytki (i zmokli), a ja spałem, modliłem się i wypoczywałem. Wieczorem po modlitwie wysłuchaliśmy rozważania br. Aloisa i przyszykowaliśmy rowery na dalsze etapy Camino.

Ósmego dnia po Mszy św. i modlitwie porannej ze wszystkimi wyruszamy w dalszą drogę. Pogoda jest słoneczna. Wybieramy drogę trochę dłuższą, ale asfaltem, żeby nie jechać przez błota. Jedziemy do Paray-le-Monial drogą górzystą. Pokonujemy 200-metrowy podjazd, a potem pędzimy z górki. Staszek wyrywa do przodu i przejeżdża skrzyżowanie mimo sygnałów akustycznych z tyłu. Następuje drobne zamieszanie, musimy się odnaleźć telefonicznie, znowu zebrać grupę i wracamy na szlak, nadrabiając kilkaset metrów. W Paray-le-Monial nawiedzamy bazylikę i kaplicę objawień, gdzie Pan Jezus przekazał św. Małgorzacie orędzie dotyczące kultu Swego Najświętszego Serca. Jest upalnie, robimy więc przerwę obiadową w parku koło sanktuarium.

Po przerwie ruszamy dalej w upale. Czas szybko leci i pod koniec dnia dojeżdżamy do Lapalisse. Tam robimy zakupy tuż przed zamknięciem sklepu. Na licznikach już ponad 100 km, ale postanawiamy jechać aż do Vichy i tam szukać noclegu. Wieczorem jesteśmy wszyscy bardzo zmęczeni i głodni, ale udaje się dotrzeć do celu. W Macu jemy obfitą kolację i jedziemy na nocleg. Rozbijamy się na campingu miejskim o standardzie ***. To był bardzo ciężki dzień - przejechaliśmy w upale ponad 140 km. Wydaje się, że doszliśmy do granic możliwości naszych organizmów. Szybko rozbijamy namioty i zasypiamy.



Trasa rowerowa 1157528 - powered by Bikemap 

piątek, 30 września 2011

Dzień 6.: Neublans - Taizé

Francja
95 km

Ponieważ upał poprzedniego dnia dał nam się mocno we znaki, postanawiamy wyjechać jak najwcześniej, żeby się znowu nie smażyć. Pobudka jest więc o 6:00 rano i po śniadaniu wyjeżdżamy ok. 7:15. Wszyscy pozostali mieszkańcy campingu jeszcze smacznie śpią. Okazuje się, że nasze wyrzeczenie nie było potrzebne. Na niebie pojawiają się chmury i jest chłodniej niż poprzedniego dnia.
Po dwóch godzinach jazdy robimy pierwszy odpoczynek. Potem kolejne dwie godziny i znowu postój. Jedziemy przez wioski i małe miasteczka, ale cały dzień asfaltem i po płaskim.
W Sennecey-le-Grand zatrzymujemy się na dłużej. Najpierw robimy zakupy, a potem postanawiamy zjeść coś konkretnego na obiad w barze lub innej pizzerii, bo wszyscy są bardzo głodni. W końcu decydujemy się na bar z kebabami. Za niewielkie pieniądze najadamy się tureckim jedzeniem do syta. Kebab okazuje się o wiele lepszym rozwiązaniem kulinarnym niż maxi zestaw w Macu.

Późnym popołudniem dojeżdżamy do Taizé. Nasza mała grupka była wcześniej zgłoszona na dwa noclegi, więc bez problemów zostajemy przyjęci na welcomie, dostajemy kupony na jedzenie i rozbijamy się na polu namiotowym w sąsiedztwie hałaśliwej młodzieży z Holandii. Po kolacji idziemy do kościoła na wieczorną modlitwę ze śpiewami. Jak można było się spodziewać, jest bardzo dużo młodzieży, ale niewielu Polaków. Wieczorem siedzimy trochę w Oyaku rozmawiając z przybyszami z różnych krajów. W Taizé spędzimy cały kolejny dzień, aby przynajmniej w małym stopniu poznać klimat tego miejsca. Będzie to również okazja do odpoczynku i przygotowania się do dalszej jazdy, która będzie z pewnością bardziej wymagająca.


Trasa rowerowa 1157999 - powered by Bikemap 

czwartek, 29 września 2011

Dzień 5.: Thoarise - Neublans

Francja
67 km

Po Mszy św. w kaplicy domowej u naszych gospodarzy i pysznym śniadaniu przed domem ruszamy w upale w drogę. Na początku intensywnie smarujemy części ciała narażone na promienie słoneczne, bo żar leje się z nieba już od rana. Na szczęście długi odcinek jedziemy prostą drogą przez las i w cieniu. Droga jest przyjemna, bez dużych podjazdów i bez wiatru.
Trzeci dzień jedziemy przez Francję i powoli uczymy się tego kraju. Szokiem jest dla nas wysoka kultura kierowców, którzy traktują rowerzystów jak równorzędnych uczestników ruchu. Pozytywnym zaskoczeniem jest również bardzo dobry stan francuskich dróg.

Jutro wieczorem nocleg jest zaplanowany w Taizé, nie musimy więc naciskać mocno na pedały, bo przez dwa dni mamy do przejechania 150 km. Kiedy zbliża się wieczór decydujemy się nocować pod namiotami na campingu tuż nad rzeką Doubs. Kąpiemy się w rzece, jemy kolację, wypoczywamy, śpiewamy przy akompaniamencie ukulele i mamy wrażenie, że jesteśmy na wczasach, a nie na pielgrzymce.


Trasa rowerowa 1157512 - powered by Bikemap 

Dzień 4.: Ronchamp - Thoarise

Francja
102 km

Po śniadaniu przygotowanym przez przemiłego o. kapelana (smażone jaja z pomidorami) udaliśmy się na szczyt góry do kaplicy. Tym razem bez rowerów, na piechotę. Kaplica Notre Dame du Haut (Matki Bożej na Górze) w Ronchamp to obiekt, który chciałem zobaczyć na własne oczy od bardzo dawna. Chyba od dnia, gdy przeczytałem o nim w podręczniku do historii architektury w technikum (pozdrowienia dla p. prof. Ratajskiej). Dzieło le Corbusiera na żywo robi wielkie wrażenie. Na zewnątrz jest to monumentalna żelbetowa rzeźba, a wnętrze promieniuje niezapomnianą atmosferą. W słoneczny dzień chciałoby się siedzieć od świtu do zmierzchu, kontemplując grę barw, świateł i cieni.

Po Mszy św. w kaplicy kapelan opowiada nam jeszcze trochę o budynku, historii jego powstania oraz o trwającej budowie zespołu klasztornego, zaprojektowanego przez słynnego włoskiego architekta Renzo Piano. Wracamy do miasteczka, żegnamy się z miłymi zakonnikami i ruszamy w drogę. Słońce świeci mocno, ale upał łagodzi wiejący wiatr. Droga prowadzi przez małe wioski i pagórkowate rejony. Upał jest coraz większy, więc szukamy cienia i robimy długą przerwę w lesie. Po południu nie jedziemy długo, bo koło Cirey naszym oczom ukazuje się niewielkie jeziorko i robimy kolejny odpoczynek, tym razem połączony z kąpielą. Dziś już wiem, że to jeziorko, to zakole rzeki Ognon. Przed Besançon spotykamy ostry podjazd, a że upał nie zelżał, jazda kosztuje nas sporo sił. Na szczęście dalsza droga tego dnia prowadzi już tylko w dół do samego miasteczka Thoarise, gdzie mamy umówioną kwaterę. Dziś nocujemy w domu u znajomej rodziny. Doświadczamy dobrego serca pani gospodyni, która przygotowuje dla nas smakowitą kolację.


Trasa rowerowa 1157262 - powered by Bikemap 

Dzień 3: Sigmaringen - Ronchamp

Niemcy, Francja
95 km

Wstajemy o 6:00 i szybko zwijamy dzikie obozowisko, żeby nas nikt nie nakrył. O 7:29 wyjeżdżamy pociągiem do Neustadt w Szwardzwaldzie. Za oknem podziwiamy przepiękne widoki. Trasa kolejowa wije się między górskimi zboczami. We Freiburgu jemy wczesny obiad w Macu i jeszcze jednym niemieckim pociągiem jedziemy do Neuenburga. Wreszcie zaczyna się prawdziwa wyprawa. Jesteśmy już przemęczeni długą podróżą pociągiem i częstym przesiadkami.

Przekraczamy Ren i wjeżdżamy do Francji. Na początku jest płasko i pędzimy z wiatrem jak szaleni w gorących promieniach słońca. Za Mulhouse zaczynają się podjazdy. Robimy dłuższy odpoczynek z posiłkiem na gorąco na leśnym parkingu przy drodze. W Belfort chcemy zrobić zakupy, ale w niedzielę w laickiej Francji wszystkie sklepy są pozamykane. Mamy dobre tempo i dzięki temu mamy nadzieję dotrzeć wcześnie do Ronchamp, gdzie jest planowany nocleg. 10 kilometrów przed miasteczkiem musimy zrobić przerwę, bo Grzegorz odczuwa silny ból w kolanie. Czyżby odnowiła mu się majowa kontuzja? Na polanie w lesie odprawiam Mszę św. i odpoczywamy dłuższy czas. Ból kolana łagodnieje, więc możemy jechać dalej. Podjazd do kaplicy w Ronchamp jest tak stromy, że musimy wpychać rowery pod górę. Przy kaplicy trwa właśnie impreza chóru z Freiburga, który chwilę wcześniej skończył koncert. Jesteśmy bardzo głodni i spragnieni, więc z wdzięcznością przyjmujemy zaproszenie na kolację. Opowiadamy o naszej wyprawie, śpiewamy piosenki przy akompaniamencie ukulele i wypytujemy o możliwość noclegu. Przy kaplicy nie ma za bardzo miejsca, ale kapelan zaprasza nas do miasteczka. Zjeżdżamy z szaloną prędkością (70 km/h) i nocujemy w starym domku koło plebani. Najważniejsze, że jest prysznic i możemy się odświeżyć po ciężkim pierwszym dniu jazdy. Z kolanem Grześka nie jest tak źle, jak się wydawało kilka godzin wcześniej.

Ten dzień był pierwszym sprawdzianem naszych możliwości. Ocena jest pozytywna. Wszyscy dają radę jechać, rowery są sprawne, humory dopisują. Jest to pierwszy wyjazd w tym składzie, ale widać, że nie potrzebujemy specjalnie "docierać się". Póki co jesteśmy jednomyślni i wszystko wskazuje na to, że dojedziemy do celu bez większych konfliktów.


Trasa rowerowa 1157259 - powered by Bikemap 

Dzień 1 i 2: Zakopane - Sigmaringen

Polska, Niemcy
42 km

Po wielu miesiącach planowania i przygotowania nadszedł wreszcie dzień wyjazdu. A właściwie wszystko zaczęło się w przeddzień, kiedy to po Mszy św. wieczornej miało miejsce lekko uroczyste błogosławieństwo na drogę. Natalia, znajoma podróżniczka rowerowa która przybyła pożegnać się z nami, namówiła mnie, żeby zabrać na drogę gitarkę ukulele. Do końca bowiem wahałem się, czy obciążać się tym małym instrumentem. Ukulele w końcu pojechało z nami i to był dobry wybór.

1 lipca wyprawa zaczęła się od najtrudniejszego odcinka. Trzeba było wstać o 3:00 w nocy i w strugach deszczu dojechać na zakopiański dworzec PKP. Nikt nie zaspał, co nawet nie dziwi, gdyż Staszek i Zbyszek w ogóle się nie kładli spać, bo w nocy się pakowali. Na pierwszym zakręcie zdarza się pierwsza awaria - Staszek zaczepił pedałem o błotnik i wygiął go nieznacznie. Takie są uroki jazdy nowiutkim rowerem.

Z Zakopanego jedziemy kilkoma pociągami do Zgorzelca (na granicy niemieckiej). Na dworcu w Krakowie zauważam, że zeszło mi powietrze z tylnego koła. Ciekawe, czy to dziura w dętce, czy nie dokręcony wentyl. Po ponownym napompowaniu okazuje się, że to drugie. Szkoda tylko wysokiego ciśnienia w kole, którego nie uda się uzyskać ręczną pompką.

Jedziemy przez Polskę według planu, przesiadając się sprawnie do kolejnych pociągów i docieramy po południu do Zgorzelca. Robimy ostatnie w Polsce zakupy i idziemy na Mszę św. do pobliskiego kościoła. Po Mszy znajdujemy kawałek podłogi w świetlicy parafialnej i tam szykujemy się do spania. Wieczorem dołącza do nas Iwona i od tej pory będziemy już podróżować w pięcioosobowym komplecie.

Drugiego dnia po Mszy św. porannej jemy szybkie śniadanie, opuszczamy gościnną parafię i ruszamy w drogę na stację kolejową w Görlitz. Przed odjazdem pociągu trochę zwiedzamy miasto. Na dworcu kupujemy bilet weekendowy. Razem z opłatą za rower wychodzi 12,30 Euro na osobę. Za taką cenę przejedziemy siedmioma pociągami regionalnymi całe Niemcy. Niestety nie wszystko udaje się zgodnie z planem. W szóstym pociągu z Ulm do Neustadt nasza dobra passa kolejowa kończy się. W Mengen skład długo stoi na stacji, po czym okazuje się, że jest awaria i trzeba przesiąść się do autobusu. Oczywiście autobus okazuje się wystarczający dla wszystkich pasażerów oprócz naszej piątki z rowerami. Miejscowy miły pan tłumaczy nam, że trzeba przejechać tylko dwie stacje do Sigmaringen i stamtąd będzie jechał kolejny pociąg. Ponieważ jest to tylko kilkanaście kilometrów, decydujemy się przejechać rowerami. Niestety po dojechaniu do Sigmaringen okazuje się, że ostatni pociąg już odjechał i musimy zostać na noc. Po długich poszukiwaniach miejsca na nocleg w końcu decydujemy się biwakować na dziko na odludziu, w dzielnicy przemysłowej. Jest już ciemno i mamy nadzieję, że nikt nas nie widział i nikt się nie będzie nas czepiał. Ja śpię pod gołym niebem, reszta rozbija namioty. Jest chłodno, ale nie marznę w nocy. Szkoda tylko, że stracimy w ten sposób pół dnia i później trzeba to będzie nadrabiać.

środa, 28 września 2011

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Po powrocie

Wszyscy już w domu i przyszedł czas rozpakowania, prania, podsumowania, obróbki zdjęć, spisywania wspomnień, opowiadań. Wspomnienia, zdjęcia i opisy znajdą się wkrótce na blogu.
2/5 naszej ekipy odstawiło zupełnie rower i pielgrzymuje w sierpniu pieszo na Jasną Górę. Większy ruch na stronie będzie więc po 15 sierpnia. Cierpliwości...

środa, 27 lipca 2011

Szczęśliwy koniec

Udało się! Dojechaliśmy szczęśliwie do Lizbony, a dokładnie do dzielnicy Odivelas, gdzie pracują pallotyni. To już koniec wyprawy. Jutro zwiedzanie miasta, a pojutrze do samolotu. Wszyscy cali, zdrowi, szczęśliwi, rowery bez defektów, przebite tylko dwie dętki. Bogu niech będą dzięki za naszą Camino Grande.

wtorek, 26 lipca 2011

Ave Maria!

W Hiszpanii nas wyziębiło i zmoczyło, za to w Portugalii - ogrzało. Z mocnym wiatrem w plecy i prędkością średnią bliską 30 przejechaliśmy wczoraj ponad 130 km (z przerwami na kąpiel w oceanie i sjestę), dzięki czemu dziś do Fatimy zostało zaledwie 65. Mimo górek szybko pokonujemy ten odcinek i do sanktuarium docieramy wczesnym popołudniem. Kolejny etap za nami! W sumie mamy na liczniku ponad 2500 km i 21 tys. m wspinaczki na podjazdach.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Na portugalskim szlaku

Opuszczamy Santiago po porannej Mszy w krypcie i tego samego dnia dojeżdzamy do Portugalii. Po drodze zachwycamy się piękną romańską katedrą w Tui. W albergue w Valencie elegancko i pusto. Kolejny dzień jedziemy w pełnym słońcu, ale za to z wiatrem. W środku dnia trzeba robić kilka godzin sjesty. W niedzielę rano uczestniczymy w portugalskiej mszy parafialnej w Ponte da Lima, wzbudzając duże zainteresowanie parafian. W końcu przyjechaliśmy z dalekiego kraju, z którego pochodził święty Papa. Wieczorem zwiedzamy piękne Porto.

piątek, 22 lipca 2011

Przy grobie św. Jakuba na polu gwiazd

Po trzech tygodniach wędrówki przez Francję i Camino del norte i przejechaniu ponad 2000 km dotarliśmy szczęśliwie do grobu św. Jakuba. O 12 modliliśmy się na Mszy dla pielgrzymów, po której zostaliśmy okadzeni gigantyczną kadzielnicą 'botafumeiro'. Teraz zwiedzamy bazylikę i otoczenie. Jutro ruszamy w dalszą drogę do Fatimy.

wtorek, 19 lipca 2011

Foto z Gijón

Buen camino!

Tak pozdrawiamy się z mijamymi na trasie pielgrzymami (nie mylić z ' daj kamienia!'). Nocujemy w schroniskach zwanych albergue. Na camino najwięcej spotykamy Hiszpanów i Niemców. Wczoraj poznaliśmy miłego Węgra. Polaków napotkaliśmy tylko kilkoro. Poza tym deszcz, wiatr, ocean i góry na zmianę, a czasem jednocześnie.

sobota, 16 lipca 2011

Na Camino del norte

Już drugi dzień wędrujemy na Camino del Norte. Jedziemy na zmianę wzdłuż plaży albo przedzieramy się przez góry. Co za widoki! Co za podjazdy! Co za zjazdy! Na szczęście nie ma upałów, a teraz nawet pada. Wszyscy cali i zdrowi, rowery bez defektów. Nie możemy się doczekać kąpieli w oceanie. Może jutro się ociepli?

czwartek, 14 lipca 2011

W ciepłym deszczu do Groty

Po burzliwej nocy nie chciało się wstawać. Ale trudno. Kolejny etap z Auch jest prostszy, choć pod górę, w Pireneje. Od rana pada z małymi przerwami i zrywani ulewy. Ale nic to. Jedziemy. Dość sprawnie, niewiele się zatrzymując, dojeżdzamy po południu do Lourdes. O 21 uczestniczymy w procesji różańcowej. Tłumy ludzi z całego świata. Następnego dnia po Mszy i śniadaniu jedziemy znowu do sanktuarium na zwiedzanie i modlitwę. Dziś przed nami najdłuższy etap, ale ciągle w dół, z gór do oceanu. W Lourdes spotykamy pierwszą pątniczkę do Composteli, Japonkę.

wtorek, 12 lipca 2011

Jeden krok od Lourdes

Nocleg nad rzeką pod gołym niebem to był dobry pomysł. Po wczorajszych upałach dziś postanowiliśmy wyruszyć o świcie. Udaje się o 6 rano. Pięknie wygląda miasto Cahors o tej porze. Na początek dnia podjazdy i zjazdy. Potem płasko i szybkie tempo. W południe robimy długi odpoczynek, obiad i leżakowanie. Niestety, błogi spokój zostaje gwałtownie zakłócony atakiem wściekłych os, których gniazdo naruszył błękitny rower Michała. Bilans krótkiej walki: 2 użądlenia Michała i jedno Iwony. Poza bólem, pieczeniem i spuchnieciem nie było większych obrażeń. Po południu jedziemy dalej. Znowu pagórki. Na szczęście bez słońca, a na koniec dnia przychodzi nawet burza. Nocujemy pod Auch na uroczych wzgórzach. Jest WiFi, więc zaraz pośle kilka zdjęć. Dziś przekroczyliśmy 1000 km!

poniedziałek, 11 lipca 2011

Upalna wędrówka

Jedziemy! Kolejne etapy za nami. Wczoraj 140 km zakończone zjazdem z 500 na 185 m, a dziś kolejne 113 również z pięknym zjazdem na koniec. Dziś było tak gorąco, że nie dało się jechać w dzień i czekaliśmy w cieniu. Jechaliśmy po południu do 22.30. Śpimy pod gołym niebem w Cahors nad rzeką. Jutro znowu upały.

sobota, 9 lipca 2011

Wspinaczka po wulkanach

Wczoraj nawiedziliśmy sanktuarium Paray-le- Monial i dotarliśmy do Vichy. Dziś rano przywitały nas krople deszczu, ale przez cały dzień tylko straszyły chmury. Jesteśmy już w Owernii, czyli wśród wygasłych wulkanów. Dziś był dzień wspinaczki aż na wysokość 903 m. Jutro więc będzie w dół:)

czwartek, 7 lipca 2011

Przyjemne chłody Burgundii

Po upalnym dniu postanowiliśmy wyjechać jak najwcześniej, żeby się nie usmażyć do końca. Udaje się ruszyć o 7 rano. Na szczęście niebo było zachmurzone i chłodził nas wiatr. Jadąc przez piękne wioski Burgundii docieramy po południu do Taize. Jeden dzień i dwie noce spędzimy tu z braćmi i młodzieżą. Przyda się trochę odpoczynku przed jazda w górach.

wtorek, 5 lipca 2011

Pielgrzymka to, czy wczasy?

Ku pokrzepieniu czytelników z Zakopca informuję, że dziś za nami kolejny upalny, bezchmurny etap. Po nocy spędzonej w zamku, Mszy św. i pysznym śniadaniu nad rzeką ruszyliśmy w drogę. Teraz jedziemy do Taize, gdzie zapowiedzielismy się jutro na kolację. Dziś droga wiedzie przez małe wioski i długo przez las, akurat w najgoretszej porze. Robimy dwa długie postoje. Ok. 18 po zrobieniu 70 km widzimy rzekę, wczasowiczów i camping. Decyzja jest jednomyślna- zostajemy na nocleg. W zachodzącym słońcu kąpiemy się i jemy kolację. Jutro wyruszamy bardzo wcześnie, żeby uniknąć upałów.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Setka pełnym słońcu

Dziś pękła pierwsza setka. A dzień zaczął się od Mszy w kaplicy Ronchamp. Potem śniadanie z kapelanem i w drogę! W pełnym słońcu ciągle w górę i w dół. W środku dnia robimy długi odpoczynek w lesie, a po południu kąpiel w jeziorku. Wieczorem docieramy na nocleg w zamku koło Besancon. Jesteśmy zmęczeni, spaleni, ale najedzeni i szczęśliwi.
PS. Specjalnie na życzenie Pawła foto.

niedziela, 3 lipca 2011

Pielgrzymka na serio

Dziś zaczęła się pielgrzymka na serio. Po nocy spędzonej pod gołym niebem dojechaliśmy pociągami do granicy francuskiej i zaczęła się jazda na dwóch kółkach. Dużo górek, dużo słońca. Msza połowa na leśnej polanie. Udało nam się dojechać zgodnie z planem do Ronchamp. Jutro rano Msza w kaplicy Le Corbusiera. Ale tu pięknie. Dziś śpimy w starym domku i mamy nawet prysznic, choć z zimną wodą. Dystans 95 km z pustym żołądkięm, bo wszystkie sklepy pozamykane. Kapelan Ronchamp na szczęście podarował nam coś na kolację.

piątek, 1 lipca 2011

Ostatnia noc w kraju rodzinnym

Zgodnie z planem dojechaliśmy koleją do granicy niemieckiej. Znaleźliśmy kawałek podłogi pod dachem i szykujemy się do spania. Jutro przed nami cały dzień w Deutsche Bahn. A od niedzieli jazda już tylko na dwóch kółkach.

czwartek, 30 czerwca 2011

Błogosławieństwo na drogę


Już za kilka godzin wyjeżdżamy. Wieczorem po Mszy św. miało miejsce uroczyste błogosławieństwo zakopiańskich pielgrzymów. Następny wpis będzie już z trasy.
Boże, który wyprowadziłeś Swojego sługę Abrahama z Ur chaldejskiego, strzegąc go podczas całej wędrówki, i który przeprowadziłeś Naród Wybrany przez pustynię: prosimy, racz wejrzeć na tych, którzy przez miłość do Twojego imienia, rozpoczynają pielgrzymkę. Bądź dla niech towarzyszem w podróży, przewodnikiem na rozstajach dróg, wytchnieniem w utrudzeniu, obroną w niebezpieczeństwie, schronieniem w drodze, cieniem w dzień gorący, światłem w ciemnościach, pociechą w chwilach zniechęcenia i fundamentem ich zamierzeń, tak, aby za Twoim przewodnictwem dotarli cali i zdrowi do końca swojej drogi oraz aby ubogaceni łaskami i cnotami, napełnieni zbawienną i nieustanną radością powrócili bezpiecznie do swojego domu. Przez Jezusa Chrystusa Pana Naszego. Amen.

niedziela, 26 czerwca 2011

Coś tam coś tam w mediach

W lokalnym serwisie zakopiańskim ukaże ukazała się w dniu wyjazdu taka oto lub podobna notatka:

Camino Grande, czyli na rowerach do Fatimy

1 lipca czwórka zakopiańczyków wyrusza na niezwykłą pielgrzymkę rowerową. Śmiałkowie zamierzają przejechać na dwóch kółkach przez Francję i Hiszpanię do sanktuarium maryjnego w Fatimie (Portugalia), pokonując przez miesiąc prawie 3000 km.
- Trasę rowerową rozpoczniemy w zachodnich Niemczech, dokąd dojedziemy pociągiem - wyjaśnia ks. Michał, pallotyn z Krzeptówek. - Dziennie będziemy pokonywać od 100 do 120 km, wioząc cały bagaż na swoich rowerach. Po drodze planujemy nawiedzić wiele ciekawych miejsc (m.in. Taize, Lourdes i Santiago de Compostela).
Wyprawa nosi nazwę "Camino Grande" (hiszp. "Wielka Droga") w nawiązaniu do słynnego szlaku pielgrzymkowego, wiodącego do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela w północno-zachodniej Hiszpanii.
- Każdy z nas pielgrzymuje w różnych intencjach. Mamy za co dziękować Bogu, mamy o co Go prosić, wielu naszych znajomych prosi nas o modlitwę w ich intencjach podczas piegrzymki. Tak długa wyprawa jest również okazją do wielu przemyśleń na temat swojej życiowej "camino". Po drodze przeżyjemy z pewnością wiele spotkań z ludźmi z różnych narodów i kultur, wrócimy więc do Zakopanego z bagażem bogatych doświadczeń - mówi ks. Michał.
Inny uczestnik wyprawy, zakopiańczyk Stanisław, student rzeźby wyjaśnia:
- Zdecydowałem się na udział w pielgrzymce, gdyż miałem szczęście być już w tych świętych miejscach. Zrobiły one na mnie tak wielkie wrażenie, że bez wahania postanowiłem tam wrócić. Pierwszy raz będę podróżował tak daleko na rowerze dlatego traktuję to także jak wielką przygodę. Cały trud będzie moim podziękowaniem za miniony rok akademicki, który okazał się dla mnie wyjątkowy i najlepszy w całej mojej edukacji.
- Postanowiłem wziąć udział w tej niezwykłej pielgrzymce rowerowej, ponieważ chcę poznać ciekawe i piękne zakątki Europy. Poza tym będzie to okazja do wyciszenia się i refleksji. Jak każdy z uczestników pielgrzymki, wiozę ze sobą bagaż intencji, zarówno próśb jak i podziękowań - zdradza kolejny uczestnik wyprawy Zbigniew, brat Stanisława.
Czwarty pielgrzym rowerowy, Grzegorz dodaje:
- Jadąc na wyprawę chcę połączyć przyjemne z pożytecznym - z jednej strony praktycznie cały miesiąc na rowerze, czyli to co uwielbiam, a z drugiej strony - zobaczyć kawałek świata i zwiedzić wiele ciekawych miejsc no i oczywiście spędzić miesiąc w towarzystwie super ludzi.



Iwony pani redaktor nie uwzględniła, bo nie jest z Zakopanego.
Do wyjazdu zostało kilka dni. Przed nami już tylko pakowanie, pożegnanie i w drogę!

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Rozmyślania 25 dni przed wyprawą

Tak, to już niedługo. Kilkumiesięczne przygotowania dobiegają końca. Za 25 dni będziemy już w drodze. Ekwipunek mam w 95% skompletowany, rower idzie w przyszłym tygodniu do serwisu na ostateczny przegląd przed wyprawą. Powoli zdobywamy rozgłos. Choć poza tym blogiem nigdzie chyba nie publikowałem informacji o Camino Grande, coraz więcej spotykanych osób pyta: "jak tam przygotowania przed wyprawą?".
Obecnie dopinam jeszcze na ostatni guzik kwestie kilku noclegów, które zaplanowaliśmy po drodze. Tylko kilku, bo w większości będziemy rozbijać się na dziko lub "na gospodarza", a na Camino del Norte w pielgrzymkowych schroniskach.
Każdego dnia myślę sobie: "gdzie będziemy jechać za miesiąc?" i śledzę trasę na Google Street, wprowadzając ostatnie poprawki.
Poza tym odczuwam podekscytowanie, tęsknotę i oczywiście dreszczyk lekkich obaw: jak to będzie, czy po drodze nie wydarzy się coś niezwykłego?
No i oczywiście ćwiczę formę na trasie na Gubałówkę przez Salamandrę.

Pozostali uczestnicy też oczywiście przygotowują się do wyprawy i są z pewnością podekscytowani, choć o tym nie piszą (chyba że w komentarzach).