piątek, 30 września 2011

Dzień 6.: Neublans - Taizé

Francja
95 km

Ponieważ upał poprzedniego dnia dał nam się mocno we znaki, postanawiamy wyjechać jak najwcześniej, żeby się znowu nie smażyć. Pobudka jest więc o 6:00 rano i po śniadaniu wyjeżdżamy ok. 7:15. Wszyscy pozostali mieszkańcy campingu jeszcze smacznie śpią. Okazuje się, że nasze wyrzeczenie nie było potrzebne. Na niebie pojawiają się chmury i jest chłodniej niż poprzedniego dnia.
Po dwóch godzinach jazdy robimy pierwszy odpoczynek. Potem kolejne dwie godziny i znowu postój. Jedziemy przez wioski i małe miasteczka, ale cały dzień asfaltem i po płaskim.
W Sennecey-le-Grand zatrzymujemy się na dłużej. Najpierw robimy zakupy, a potem postanawiamy zjeść coś konkretnego na obiad w barze lub innej pizzerii, bo wszyscy są bardzo głodni. W końcu decydujemy się na bar z kebabami. Za niewielkie pieniądze najadamy się tureckim jedzeniem do syta. Kebab okazuje się o wiele lepszym rozwiązaniem kulinarnym niż maxi zestaw w Macu.

Późnym popołudniem dojeżdżamy do Taizé. Nasza mała grupka była wcześniej zgłoszona na dwa noclegi, więc bez problemów zostajemy przyjęci na welcomie, dostajemy kupony na jedzenie i rozbijamy się na polu namiotowym w sąsiedztwie hałaśliwej młodzieży z Holandii. Po kolacji idziemy do kościoła na wieczorną modlitwę ze śpiewami. Jak można było się spodziewać, jest bardzo dużo młodzieży, ale niewielu Polaków. Wieczorem siedzimy trochę w Oyaku rozmawiając z przybyszami z różnych krajów. W Taizé spędzimy cały kolejny dzień, aby przynajmniej w małym stopniu poznać klimat tego miejsca. Będzie to również okazja do odpoczynku i przygotowania się do dalszej jazdy, która będzie z pewnością bardziej wymagająca.


Trasa rowerowa 1157999 - powered by Bikemap 

czwartek, 29 września 2011

Dzień 5.: Thoarise - Neublans

Francja
67 km

Po Mszy św. w kaplicy domowej u naszych gospodarzy i pysznym śniadaniu przed domem ruszamy w upale w drogę. Na początku intensywnie smarujemy części ciała narażone na promienie słoneczne, bo żar leje się z nieba już od rana. Na szczęście długi odcinek jedziemy prostą drogą przez las i w cieniu. Droga jest przyjemna, bez dużych podjazdów i bez wiatru.
Trzeci dzień jedziemy przez Francję i powoli uczymy się tego kraju. Szokiem jest dla nas wysoka kultura kierowców, którzy traktują rowerzystów jak równorzędnych uczestników ruchu. Pozytywnym zaskoczeniem jest również bardzo dobry stan francuskich dróg.

Jutro wieczorem nocleg jest zaplanowany w Taizé, nie musimy więc naciskać mocno na pedały, bo przez dwa dni mamy do przejechania 150 km. Kiedy zbliża się wieczór decydujemy się nocować pod namiotami na campingu tuż nad rzeką Doubs. Kąpiemy się w rzece, jemy kolację, wypoczywamy, śpiewamy przy akompaniamencie ukulele i mamy wrażenie, że jesteśmy na wczasach, a nie na pielgrzymce.


Trasa rowerowa 1157512 - powered by Bikemap 

Dzień 4.: Ronchamp - Thoarise

Francja
102 km

Po śniadaniu przygotowanym przez przemiłego o. kapelana (smażone jaja z pomidorami) udaliśmy się na szczyt góry do kaplicy. Tym razem bez rowerów, na piechotę. Kaplica Notre Dame du Haut (Matki Bożej na Górze) w Ronchamp to obiekt, który chciałem zobaczyć na własne oczy od bardzo dawna. Chyba od dnia, gdy przeczytałem o nim w podręczniku do historii architektury w technikum (pozdrowienia dla p. prof. Ratajskiej). Dzieło le Corbusiera na żywo robi wielkie wrażenie. Na zewnątrz jest to monumentalna żelbetowa rzeźba, a wnętrze promieniuje niezapomnianą atmosferą. W słoneczny dzień chciałoby się siedzieć od świtu do zmierzchu, kontemplując grę barw, świateł i cieni.

Po Mszy św. w kaplicy kapelan opowiada nam jeszcze trochę o budynku, historii jego powstania oraz o trwającej budowie zespołu klasztornego, zaprojektowanego przez słynnego włoskiego architekta Renzo Piano. Wracamy do miasteczka, żegnamy się z miłymi zakonnikami i ruszamy w drogę. Słońce świeci mocno, ale upał łagodzi wiejący wiatr. Droga prowadzi przez małe wioski i pagórkowate rejony. Upał jest coraz większy, więc szukamy cienia i robimy długą przerwę w lesie. Po południu nie jedziemy długo, bo koło Cirey naszym oczom ukazuje się niewielkie jeziorko i robimy kolejny odpoczynek, tym razem połączony z kąpielą. Dziś już wiem, że to jeziorko, to zakole rzeki Ognon. Przed Besançon spotykamy ostry podjazd, a że upał nie zelżał, jazda kosztuje nas sporo sił. Na szczęście dalsza droga tego dnia prowadzi już tylko w dół do samego miasteczka Thoarise, gdzie mamy umówioną kwaterę. Dziś nocujemy w domu u znajomej rodziny. Doświadczamy dobrego serca pani gospodyni, która przygotowuje dla nas smakowitą kolację.


Trasa rowerowa 1157262 - powered by Bikemap 

Dzień 3: Sigmaringen - Ronchamp

Niemcy, Francja
95 km

Wstajemy o 6:00 i szybko zwijamy dzikie obozowisko, żeby nas nikt nie nakrył. O 7:29 wyjeżdżamy pociągiem do Neustadt w Szwardzwaldzie. Za oknem podziwiamy przepiękne widoki. Trasa kolejowa wije się między górskimi zboczami. We Freiburgu jemy wczesny obiad w Macu i jeszcze jednym niemieckim pociągiem jedziemy do Neuenburga. Wreszcie zaczyna się prawdziwa wyprawa. Jesteśmy już przemęczeni długą podróżą pociągiem i częstym przesiadkami.

Przekraczamy Ren i wjeżdżamy do Francji. Na początku jest płasko i pędzimy z wiatrem jak szaleni w gorących promieniach słońca. Za Mulhouse zaczynają się podjazdy. Robimy dłuższy odpoczynek z posiłkiem na gorąco na leśnym parkingu przy drodze. W Belfort chcemy zrobić zakupy, ale w niedzielę w laickiej Francji wszystkie sklepy są pozamykane. Mamy dobre tempo i dzięki temu mamy nadzieję dotrzeć wcześnie do Ronchamp, gdzie jest planowany nocleg. 10 kilometrów przed miasteczkiem musimy zrobić przerwę, bo Grzegorz odczuwa silny ból w kolanie. Czyżby odnowiła mu się majowa kontuzja? Na polanie w lesie odprawiam Mszę św. i odpoczywamy dłuższy czas. Ból kolana łagodnieje, więc możemy jechać dalej. Podjazd do kaplicy w Ronchamp jest tak stromy, że musimy wpychać rowery pod górę. Przy kaplicy trwa właśnie impreza chóru z Freiburga, który chwilę wcześniej skończył koncert. Jesteśmy bardzo głodni i spragnieni, więc z wdzięcznością przyjmujemy zaproszenie na kolację. Opowiadamy o naszej wyprawie, śpiewamy piosenki przy akompaniamencie ukulele i wypytujemy o możliwość noclegu. Przy kaplicy nie ma za bardzo miejsca, ale kapelan zaprasza nas do miasteczka. Zjeżdżamy z szaloną prędkością (70 km/h) i nocujemy w starym domku koło plebani. Najważniejsze, że jest prysznic i możemy się odświeżyć po ciężkim pierwszym dniu jazdy. Z kolanem Grześka nie jest tak źle, jak się wydawało kilka godzin wcześniej.

Ten dzień był pierwszym sprawdzianem naszych możliwości. Ocena jest pozytywna. Wszyscy dają radę jechać, rowery są sprawne, humory dopisują. Jest to pierwszy wyjazd w tym składzie, ale widać, że nie potrzebujemy specjalnie "docierać się". Póki co jesteśmy jednomyślni i wszystko wskazuje na to, że dojedziemy do celu bez większych konfliktów.


Trasa rowerowa 1157259 - powered by Bikemap 

Dzień 1 i 2: Zakopane - Sigmaringen

Polska, Niemcy
42 km

Po wielu miesiącach planowania i przygotowania nadszedł wreszcie dzień wyjazdu. A właściwie wszystko zaczęło się w przeddzień, kiedy to po Mszy św. wieczornej miało miejsce lekko uroczyste błogosławieństwo na drogę. Natalia, znajoma podróżniczka rowerowa która przybyła pożegnać się z nami, namówiła mnie, żeby zabrać na drogę gitarkę ukulele. Do końca bowiem wahałem się, czy obciążać się tym małym instrumentem. Ukulele w końcu pojechało z nami i to był dobry wybór.

1 lipca wyprawa zaczęła się od najtrudniejszego odcinka. Trzeba było wstać o 3:00 w nocy i w strugach deszczu dojechać na zakopiański dworzec PKP. Nikt nie zaspał, co nawet nie dziwi, gdyż Staszek i Zbyszek w ogóle się nie kładli spać, bo w nocy się pakowali. Na pierwszym zakręcie zdarza się pierwsza awaria - Staszek zaczepił pedałem o błotnik i wygiął go nieznacznie. Takie są uroki jazdy nowiutkim rowerem.

Z Zakopanego jedziemy kilkoma pociągami do Zgorzelca (na granicy niemieckiej). Na dworcu w Krakowie zauważam, że zeszło mi powietrze z tylnego koła. Ciekawe, czy to dziura w dętce, czy nie dokręcony wentyl. Po ponownym napompowaniu okazuje się, że to drugie. Szkoda tylko wysokiego ciśnienia w kole, którego nie uda się uzyskać ręczną pompką.

Jedziemy przez Polskę według planu, przesiadając się sprawnie do kolejnych pociągów i docieramy po południu do Zgorzelca. Robimy ostatnie w Polsce zakupy i idziemy na Mszę św. do pobliskiego kościoła. Po Mszy znajdujemy kawałek podłogi w świetlicy parafialnej i tam szykujemy się do spania. Wieczorem dołącza do nas Iwona i od tej pory będziemy już podróżować w pięcioosobowym komplecie.

Drugiego dnia po Mszy św. porannej jemy szybkie śniadanie, opuszczamy gościnną parafię i ruszamy w drogę na stację kolejową w Görlitz. Przed odjazdem pociągu trochę zwiedzamy miasto. Na dworcu kupujemy bilet weekendowy. Razem z opłatą za rower wychodzi 12,30 Euro na osobę. Za taką cenę przejedziemy siedmioma pociągami regionalnymi całe Niemcy. Niestety nie wszystko udaje się zgodnie z planem. W szóstym pociągu z Ulm do Neustadt nasza dobra passa kolejowa kończy się. W Mengen skład długo stoi na stacji, po czym okazuje się, że jest awaria i trzeba przesiąść się do autobusu. Oczywiście autobus okazuje się wystarczający dla wszystkich pasażerów oprócz naszej piątki z rowerami. Miejscowy miły pan tłumaczy nam, że trzeba przejechać tylko dwie stacje do Sigmaringen i stamtąd będzie jechał kolejny pociąg. Ponieważ jest to tylko kilkanaście kilometrów, decydujemy się przejechać rowerami. Niestety po dojechaniu do Sigmaringen okazuje się, że ostatni pociąg już odjechał i musimy zostać na noc. Po długich poszukiwaniach miejsca na nocleg w końcu decydujemy się biwakować na dziko na odludziu, w dzielnicy przemysłowej. Jest już ciemno i mamy nadzieję, że nikt nas nie widział i nikt się nie będzie nas czepiał. Ja śpię pod gołym niebem, reszta rozbija namioty. Jest chłodno, ale nie marznę w nocy. Szkoda tylko, że stracimy w ten sposób pół dnia i później trzeba to będzie nadrabiać.

środa, 28 września 2011