Zapraszam do lektury szczegółowej relacji z wyprawy Camino Grande autorstwa Michała:
Francja:
Dzień 1. i 2. Dzień 3. Dzień 4. Dzień 5. Dzień 6. Dzień 7. i 8.
Dzień 9. Dzień 10. Dzień 11. Dzień 12. Dzień 13. Dzień 14.
Hiszpania:
Dzień 15. Dzień 16. Dzień 17. Dzień 18. Dzień 19.
Dzień 20. Dzień 21. Dzień 22. Dzień 23.
Portugalia:
Dzień 24. Dzień 25. Dzień 26. Dzień 27. Dzień 28. Dzień 29. i 30.
Camino Grande 2011
Rower jest środkiem. Celem jest człowiek. Celem jest Bóg.
wtorek, 11 października 2011
Dzień 29 i 30.: Lizbona - Wiedeń - Bratysława - Zakopane
Portugalia, Austria, Słowacja, Polska
29. dzień: Lizbona - Wiedeń - Bratysława
65 km
Rano po Mszy św. i śniadaniu pakujemy rowery do kartonów i parafialnym busem jedziemy na nieodległe lotnisko. Jesteśmy pełni obaw, bo rowery są słabo zapakowane i sprawiają wrażenie, że nie przetrwają lotu w całości. Kupujemy bilety na rower (po 35 Euro), odprawiamy się, nadajemy bagaż, czyli sakwy, nadajemy rowery, przechodzimy kontrolę i pakujemy do samolotu. Dla niektórych wyprawowiczów będzie to pierwszy lot w życiu, stąd pojawia się pewne podekscytowanie.
Lot przebiega spokojnie i zgodnie z rozkładem lądujemy w Wiedniu. Czekamy, aż na taśmie pojawią się nasze bagaże. Ku zaskoczeniu wszystkich pasażerów z naszego samolotu na taśmie pojawiają się wpierw moje spodnie i bielizna, które wypadły z otwartej sakwy. Z lekkim zmieszaniem zbieram swój dobytek. Czekamy na rowery z biciem serca. Są! Pracownicy lotniska przywożą je z uśmiechem na ustach. Na szczęście rowery są całe. Skręcamy je przed budynkiem lotniska, próbujemy krótkiej jazdy i oddychamy z ulgą. Możemy jechać dalej. Dziś czeka na nas nocleg w pallotyńskim domu w Bratysławie, czyli przed nami ok. 55 km.
Jedziemy kawałek wzdłuż Dunaju piękną dróżką, która stopniowo staje się ścieżką, aż kończy się przy dopływie rzeki bez możliwości dalszej jazdy. Musimy wracać się 4 km i tracimy w ten sposób 45 min.
Dalej jedziemy już asfaltem, grzejąc non stop 30 km/h. Szybko zapada zmrok. Trochę się obawiamy, bo nie wszyscy mają sprawne światła, ale przejeżdżająca policja austriacka nie zwraca na nas uwagi.
Wjeżdżamy do Bratysławy i około 23:00 jesteśmy na miejscu.
30. dzień: Bratysława - Trstená - Zakopane
Rano jedziemy na bratysławski dworzec kolejowy. Pozytywnie zaskakuje nas poziom usług słowackich kolei, choć to tylko pociąg klasy interregio. Rowery oddajemy do specjalnego wagonu, przedziały są czyste, klimatyzowane. W Kraľovanach przesiadamy się do osobówki i powoli wtaczamy się na Orawę. Dojeżdżamy do Trsteny, a dalej już na własnych kołach do domu.
Jesteśmy zmęczeni, ale bezgranicznie szczęśliwi.
To była wspaniała przygoda. Pozostały wspomnienia na całe życie, tysiące zdjęć, a przede wszystkim przeżyć, wrażeń, widoków, spotkań, rozmyślań, oddechów i uderzeń serca...
To było czyste szaleństwo, ale dzięki Bogu wszystko się udało. Dojechaliśmy tam, gdzie planowaliśmy, wróciliśmy tak, jak planowaliśmy. Jeszcze raz: Bogu niech będą dzięki!
29. dzień: Lizbona - Wiedeń - Bratysława
65 km
Rano po Mszy św. i śniadaniu pakujemy rowery do kartonów i parafialnym busem jedziemy na nieodległe lotnisko. Jesteśmy pełni obaw, bo rowery są słabo zapakowane i sprawiają wrażenie, że nie przetrwają lotu w całości. Kupujemy bilety na rower (po 35 Euro), odprawiamy się, nadajemy bagaż, czyli sakwy, nadajemy rowery, przechodzimy kontrolę i pakujemy do samolotu. Dla niektórych wyprawowiczów będzie to pierwszy lot w życiu, stąd pojawia się pewne podekscytowanie.
Lot przebiega spokojnie i zgodnie z rozkładem lądujemy w Wiedniu. Czekamy, aż na taśmie pojawią się nasze bagaże. Ku zaskoczeniu wszystkich pasażerów z naszego samolotu na taśmie pojawiają się wpierw moje spodnie i bielizna, które wypadły z otwartej sakwy. Z lekkim zmieszaniem zbieram swój dobytek. Czekamy na rowery z biciem serca. Są! Pracownicy lotniska przywożą je z uśmiechem na ustach. Na szczęście rowery są całe. Skręcamy je przed budynkiem lotniska, próbujemy krótkiej jazdy i oddychamy z ulgą. Możemy jechać dalej. Dziś czeka na nas nocleg w pallotyńskim domu w Bratysławie, czyli przed nami ok. 55 km.
Jedziemy kawałek wzdłuż Dunaju piękną dróżką, która stopniowo staje się ścieżką, aż kończy się przy dopływie rzeki bez możliwości dalszej jazdy. Musimy wracać się 4 km i tracimy w ten sposób 45 min.
Dalej jedziemy już asfaltem, grzejąc non stop 30 km/h. Szybko zapada zmrok. Trochę się obawiamy, bo nie wszyscy mają sprawne światła, ale przejeżdżająca policja austriacka nie zwraca na nas uwagi.
Wjeżdżamy do Bratysławy i około 23:00 jesteśmy na miejscu.
30. dzień: Bratysława - Trstená - Zakopane
Rano jedziemy na bratysławski dworzec kolejowy. Pozytywnie zaskakuje nas poziom usług słowackich kolei, choć to tylko pociąg klasy interregio. Rowery oddajemy do specjalnego wagonu, przedziały są czyste, klimatyzowane. W Kraľovanach przesiadamy się do osobówki i powoli wtaczamy się na Orawę. Dojeżdżamy do Trsteny, a dalej już na własnych kołach do domu.
Jesteśmy zmęczeni, ale bezgranicznie szczęśliwi.
To była wspaniała przygoda. Pozostały wspomnienia na całe życie, tysiące zdjęć, a przede wszystkim przeżyć, wrażeń, widoków, spotkań, rozmyślań, oddechów i uderzeń serca...
To było czyste szaleństwo, ale dzięki Bogu wszystko się udało. Dojechaliśmy tam, gdzie planowaliśmy, wróciliśmy tak, jak planowaliśmy. Jeszcze raz: Bogu niech będą dzięki!
Dzień 28.: Lizbona
Dziś mamy dzień bez rowerów. Rano po Mszy św. i śniadaniu ks. Wojtek odwozi nas na stację metro, kupujemy bilet dobowy i ruszamy na zwiedzanie miasta. Lizbona jest wspaniała! Pod przewodnictwem Staszka zwiedzamy najważniejsze zabytki w mieście. Najbardziej podoba mi się klasztor hieronimitów w Belém i pomnik odkrywców.
Wracając do domu odwiedzamy hipermarket, żeby pozbierać kartony do zapakowania rowerów przed jutrzejszym lotem.
Wieczorem po powrocie do domu robimy wspólnie kolację i świętujemy zakończenie naszej wyprawy.
Dzień 27.: Fatima - Odivelas
Portugalia
140 km
Wyruszamy z Fatimy o 9:15 po pierwszej porannej Mszy św. Od rana jest gorąco, ale jedzie lekko, na początku dużo z górki, szczególnie za miasteczkiem Minde, położonym w uroczej dolinie. Po 30 km robimy pierwszą przerwę, a po 60 wjeżdżamy do Santarem na zakupy. W centrum miasta robimy przerwę obiadową i sjestę pod palmami. Upał robi się coraz większy. Po przerwie ruszamy, ale jedzie się ciężko. Nawet z górki jedzie się jak w gigantycznej suszarce. Po kilkunastu km robimy więc przymusowy postój w pod drzewami przy drodze. Słuchamy głośnego cykania cykad i czekamy, aż upał zelżeje.
Późnym popołudniem ruszamy w kierunku Lizbony. Na szczęście w Odivelas, w domu ks. pallotynów czeka na nas nocleg i możemy przyjechać nawet po zmroku. Po dojechaniu do przedmieść Lizbony jedziemy kawałek na skróty drogą terenową przez pola, a potem prosto na nocleg. Na miejsce docieramy ok. 23:00, ale dla miejscowych to nie jest na szczęście późna pora.
Powoli dociera do nas, że po 4 tygodniach jazdy w ten sposób osiągnęliśmy cel naszej wyprawy! Udało się dojechać do Lizbony cało, zdrowo, bez chorób, wypadków, niebezpieczeństw i złych przygód. Deo gratias.
140 km
Wyruszamy z Fatimy o 9:15 po pierwszej porannej Mszy św. Od rana jest gorąco, ale jedzie lekko, na początku dużo z górki, szczególnie za miasteczkiem Minde, położonym w uroczej dolinie. Po 30 km robimy pierwszą przerwę, a po 60 wjeżdżamy do Santarem na zakupy. W centrum miasta robimy przerwę obiadową i sjestę pod palmami. Upał robi się coraz większy. Po przerwie ruszamy, ale jedzie się ciężko. Nawet z górki jedzie się jak w gigantycznej suszarce. Po kilkunastu km robimy więc przymusowy postój w pod drzewami przy drodze. Słuchamy głośnego cykania cykad i czekamy, aż upał zelżeje.
Późnym popołudniem ruszamy w kierunku Lizbony. Na szczęście w Odivelas, w domu ks. pallotynów czeka na nas nocleg i możemy przyjechać nawet po zmroku. Po dojechaniu do przedmieść Lizbony jedziemy kawałek na skróty drogą terenową przez pola, a potem prosto na nocleg. Na miejsce docieramy ok. 23:00, ale dla miejscowych to nie jest na szczęście późna pora.
Powoli dociera do nas, że po 4 tygodniach jazdy w ten sposób osiągnęliśmy cel naszej wyprawy! Udało się dojechać do Lizbony cało, zdrowo, bez chorób, wypadków, niebezpieczeństw i złych przygód. Deo gratias.
Dzień 26.: Figueira da Foz - Fatima
Portugalia
69 km
Wstajemy o 7:00, o 8:15 wyjeżdżamy z campingu i jedziemy w kierunku Fatimy. Na niebie pojawiają się chmurki i wieje lekki wiatr, oczywiście w plecy. Sprawnie przejeżdżamy 26 km w półtorej godziny i robimy postój w lasku. Po płaskim początku zaczynają się górki. W południe robimy zakupy w Caranguejeira robimy zakupy. Słońce wychodzi zza chmur i robi się bardzo gorąco. Po zakupach jedziemy krótki odcinek, a następnie robimy długą przerwę obiadową. Ostatnie 15 km do Fatimy wiedzie po górach. W upale to jazda jest męcząca. Dojeżdżamy na miejsce wczesnym popołudniem. Kwaterujemy się w domu pielgrzyma, zwiedzamy bazylikę, nowy kościół i otoczenie. O 18:30 uczestniczymy we Mszy św., życzliwie przywitani przez ks. Rektora. Wieczorem modlimy się w czasie procesji różańcowej.
69 km
Wstajemy o 7:00, o 8:15 wyjeżdżamy z campingu i jedziemy w kierunku Fatimy. Na niebie pojawiają się chmurki i wieje lekki wiatr, oczywiście w plecy. Sprawnie przejeżdżamy 26 km w półtorej godziny i robimy postój w lasku. Po płaskim początku zaczynają się górki. W południe robimy zakupy w Caranguejeira robimy zakupy. Słońce wychodzi zza chmur i robi się bardzo gorąco. Po zakupach jedziemy krótki odcinek, a następnie robimy długą przerwę obiadową. Ostatnie 15 km do Fatimy wiedzie po górach. W upale to jazda jest męcząca. Dojeżdżamy na miejsce wczesnym popołudniem. Kwaterujemy się w domu pielgrzyma, zwiedzamy bazylikę, nowy kościół i otoczenie. O 18:30 uczestniczymy we Mszy św., życzliwie przywitani przez ks. Rektora. Wieczorem modlimy się w czasie procesji różańcowej.
Dzień 25.: Vila Nova de Gaia - Figueira da Foz
Portugalia
135 km
Ponieważ wczoraj późno poszliśmy spać, dziś wyjeżdżamy też trochę później. Słońce świeci, ale nie ma upału, a wiatr znowu wieje mocno w plecy. Tuż po starcie zatrzymujemy się w parku na śniadanie. Po kilkunastu kilometrach w Espinho zajeżdżamy nad ocean, aby się wykąpać. Mimo tego, że świeci słońce, to woda jest lodowata jak w górskim potoku. Ciężko nawet moczyć nogi. Kąpiemy się więc pod natryskiem.
Troszkę zbaczamy z trasy, aby obejrzeć miasteczko Aveiro, gdyż według przewodnika "wielką atrakcją niemal całego miasteczka są elewacje domów wyłożone ceramicznymi płytkami azulejos". Trud okazuje się daremny, bo domów wyłożonych płytkami azulejo jest mniej niż we wszystkich miejscowościach mijanych po drodze.
W Mira trafiamy na uroczystości religijno-patriotyczne i obserwujemy przygotowanie do procesji przez miasto. Pod wieczór jemy kolację w lesie niedaleko Camarção i powoli szukamy noclegu. Zbliżamy się znów do oceanu, a wiatr w plecy wieje coraz silniej. Z prędkością 50 km/h pędzimy obwodnicą miasta Figueira da Foz. Szalona jazda kończy się wypięciem gitarki ukulele z bagażnika. Na szczęście instrument nie spadł z bagażnika. Po krótkiej naradzie decydujemy się przenocować na campingu.
135 km
Ponieważ wczoraj późno poszliśmy spać, dziś wyjeżdżamy też trochę później. Słońce świeci, ale nie ma upału, a wiatr znowu wieje mocno w plecy. Tuż po starcie zatrzymujemy się w parku na śniadanie. Po kilkunastu kilometrach w Espinho zajeżdżamy nad ocean, aby się wykąpać. Mimo tego, że świeci słońce, to woda jest lodowata jak w górskim potoku. Ciężko nawet moczyć nogi. Kąpiemy się więc pod natryskiem.
Troszkę zbaczamy z trasy, aby obejrzeć miasteczko Aveiro, gdyż według przewodnika "wielką atrakcją niemal całego miasteczka są elewacje domów wyłożone ceramicznymi płytkami azulejos". Trud okazuje się daremny, bo domów wyłożonych płytkami azulejo jest mniej niż we wszystkich miejscowościach mijanych po drodze.
W Mira trafiamy na uroczystości religijno-patriotyczne i obserwujemy przygotowanie do procesji przez miasto. Pod wieczór jemy kolację w lesie niedaleko Camarção i powoli szukamy noclegu. Zbliżamy się znów do oceanu, a wiatr w plecy wieje coraz silniej. Z prędkością 50 km/h pędzimy obwodnicą miasta Figueira da Foz. Szalona jazda kończy się wypięciem gitarki ukulele z bagażnika. Na szczęście instrument nie spadł z bagażnika. Po krótkiej naradzie decydujemy się przenocować na campingu.
Dzień 24.: Valença - Vila Nova de Gaia
Portugalia
132 km
Budzimy się o 6:00 czasu miejscowego, jemy śniadanie i wyjeżdżamy o 7:00. Na początku jedziemy trochę po górkach. Ponieważ jest dziś niedziela, postanawiamy uczestniczyć we Mszy św. parafialnej w najbliższym napotkanym kościele. Taka okazja trafia się w miasteczku Ponte da Lima. Miejscowy ks. Proboszcz wita nas z wielkim przejęciem i wzruszeniem, jako wyjątkowych gości-pielgrzymów z kraju bł. Jana Pawła II. Nasza obecność budzi też wielkie zainteresowanie parafian. Po Mszy św. troszkę rozmawiamy z miejscowymi.
Kolejny przystanek na trasie to miasto Barcelos. Robimy postój obiadowy i długą siestę aż do 18:00. Wiatr niezmiennie wieje nam mocno w plecy, więc jedzie się bardzo przyjemnie. Pod wieczór dojeżdżamy do Porto. Kręcimy się długo po mieście, trochę zwiedzając i przy okazji szukając miejsca na dziki nocleg. Nie znajdujemy żadnego miejsca, więc przed północą opuszczamy Porto postanawiamy jechać dalej na południe. Nocujemy w Vila Nova de Gaia przy torach na odludziu. W nocy nasze sakwy zostają opanowane przez niezliczone zastępy małych mrówek.
132 km
Budzimy się o 6:00 czasu miejscowego, jemy śniadanie i wyjeżdżamy o 7:00. Na początku jedziemy trochę po górkach. Ponieważ jest dziś niedziela, postanawiamy uczestniczyć we Mszy św. parafialnej w najbliższym napotkanym kościele. Taka okazja trafia się w miasteczku Ponte da Lima. Miejscowy ks. Proboszcz wita nas z wielkim przejęciem i wzruszeniem, jako wyjątkowych gości-pielgrzymów z kraju bł. Jana Pawła II. Nasza obecność budzi też wielkie zainteresowanie parafian. Po Mszy św. troszkę rozmawiamy z miejscowymi.
Kolejny przystanek na trasie to miasto Barcelos. Robimy postój obiadowy i długą siestę aż do 18:00. Wiatr niezmiennie wieje nam mocno w plecy, więc jedzie się bardzo przyjemnie. Pod wieczór dojeżdżamy do Porto. Kręcimy się długo po mieście, trochę zwiedzając i przy okazji szukając miejsca na dziki nocleg. Nie znajdujemy żadnego miejsca, więc przed północą opuszczamy Porto postanawiamy jechać dalej na południe. Nocujemy w Vila Nova de Gaia przy torach na odludziu. W nocy nasze sakwy zostają opanowane przez niezliczone zastępy małych mrówek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)